środa, 29 maja 2019

Dlaczego warto być europosłem?

   Już znamy wyniki do Parlamentu Europejskiego, wiemy, kto z licznych kandydatów pojedzie do Brukseli, a kto zostanie w Polsce.
   Dlaczego tak bardzo wszyscy chcieli zostać europarlamentarzystami?  Na pewno niektórzy dla idei, ale jak wiemy "pecunia non olet", więc inni dla ogromnych pieniędzy. 
   Przez całą kadencję europoseł zarabia 1,7 miliona  złotych na rękę, ale to nie wszystko, bo do tego dochodzą diety i dodatki. Co miesiąc na konto europosła wpływa ponad 37 tysięcy złotych, do tego dochodzi dieta mieszkaniowa i darmowe podróże.

 Takie pieniądze nie mieszczą się w głowie zwykłemu Kowalskiemu, podejrzewam, że nawet nie wiedziałby, co z nimi zrobić.
Oprócz tego za każdy dzień pracy w Brukseli lub Strasburgu eurodeputowany dostaje  320 euro dziennie. Warunkiem jest jedynie podpisanie listy obecności. Nieważne, co będzie robił , czy słuchał, głosował, czy też się nudził. Jeśli posiedzenie jest poza terenem Unii, deputowany otrzymuje dietę w wysokości 160 euro, ale nie płaci już za hotel.
   Za wynajem biura, koszty jego wynajmu i prowadzenia, rachunki telefoniczne, sprzęt komputerowy oraz koszty reprezentacyjne europoseł dostaje 4513 euro.

 Europosłowie mogą też wynająć asystentów, bo przecież sami nie są alfą i omegą. Dostają na to prawie 25 tysięcy euro miesięcznie. Do tego dochodzą darmowe podróże  wszelkimi środkami lokomocji, to kwota 4454 euro miesięcznie.
   Trochę już mąci mi się w głowie od  tych liczb. Dodam jeszcze, że każdy europoseł po ukończenie 63 lat ma prawo do unijnej emerytury. Po pięcioletniej kadencji europoseł  będzie dostawać 1530 euro miesięcznie.
   Jednak to nie wszystko, europoseł, który po swej kadencji odchodzi z PE, dostanie sowitą odprawę- od  150 tysięcy złotych do 600 tysięcy złotych.
   Jeśli komuś namieszałam w głowie tymi złotówkami  i euro, można spokojnie przestudiować dwa artykuły, z których czerpałam wiedzę TU i TU.
   Wnioski, jakie wyciągnęłam  z powyższych tekstów, nasuwają się same. Warto bić się o wejście do Parlamentu Europejskiego.

wtorek, 21 maja 2019

Kupować czy nie kupować? Oto jest pytanie

   Rzadko z mężem jemy poza domem. Przeważnie gotujemy w domu to, co lubimy i wiemy, że jest zdrowe, świeże i smaczne.
   Chyba każdy dostrzegł wzrost cen pieczywa; chleb, który my jemy, podrożał przez rok o złotówkę. Nie wspomnę już o wzroście benzyny, ropy naftowej i gazu.
   Wszyscy wiemy, jaka w ubiegłym roku była susza, co w tym roku odbiło się na cenach warzyw korzeniowych. Jeśli ktoś wczoraj oglądał reportaż, bodajże w TVN, to zobaczył, że kilogram pietruszki kosztuje 20 złotych, a młodych ziemniaków 8,50 złotych za kilogram.

 Chyba żadna gospodyni nie potrafi ugotować obiadu bez warzyw, przynajmniej ja tego nie umiem. Lubimy zupy, ale same przyprawy nie zastąpią świeżych warzyw. Nie zjem ugotowanej pietruszki, ale po ugotowaniu ścieram ją na tarce. Jak ugotować obiad bez ziemniaków, do których jesteśmy przyzwyczajeni od dziecka. 

 Na działce co roku sadzimy kilka redlinek ziemniaków i o ile nie wykopią je dziki, jak to było w ubiegłym roku lub nie ukradną złodzieje, to starczają nam na kilka tygodni. Siejemy dużo rzodkiewki i sałaty oraz sadzimy fasolkę szparagową, którą uwielbiamy. Mąż sadzi też cebulę dymkę, która w tym roku ma kosztować 5 złotych, a więc podrożeje o połowę. Dziś ukiszona młoda kapusta na naszym rynku kosztowała 15 zł za kilogram, na szczęście nie kupujemy jej na kilogramy tylko na dekagramy.

 Warzywa na straganie aż się do nas uśmiechają, tylko czy wszystkich będzie stać na ich kupno. Postanowiłam przeczekać to cenowe szaleństwo ziemniaków i do drugiego dania podaję bardzo zdrową kaszę bulgur oraz czarny, niemniej zdrowy ryż, który dziś przypaliłam, ale garnek udało się domyć. 

 Zaczyna się sezon truskawkowy i czytałam, że te zdrowe i smaczne owoce są po 15 złotych za kilogram. Oby tylko staniały.

Ale to jeszcze nie tragedia, gorzej jest z czereśniami i wiśniami, bo te kosztują 70 złotych za kilogram. Niestety, zlikwidowaliśmy na działce nasze truskawki i wycięliśmy ogromne drzewo czereśniowe, bo wszystkie czereśnie przez dwa lata miały w środku białe robaczki. 

Mąż posadził dwie nowe czereśnie, ale jeszcze nie mają owoców. Całe szczęście, że zeszłoroczne upały sprzyjały jabłkom, które były rumiane, słodkie i soczyste, takie jak lubię. Codziennie zjadałam po dwa jabłka, bo przede wszystkim były bardzo tanie. Nikt chyba sobie nie wyobrażał, że kilogram jabłek będzie tańszy od kilograma ziemniaków.
   Widzę, że się rozpisałam, ale boli mnie to, że Polacy będą musieli zrezygnować z wielu warzyw i owoców.

sobota, 18 maja 2019

Sprawiedliwości stało się zadość

      Przeważnie piszę post wtedy, gdy coś mnie porusza bądź wzrusza. Bywa, że coś jest bardzo drastyczne lub niesmaczne, więc wstrzymuję się od napisania o tym, bo wcześniej muszę sprawę przemyśleć i zdobyć więcej wiedzy na temat.
   O "Tańcu z gwiazdami", a konkretnie o niewidomej biegaczce, Joannie Mazur, pisałam niedawno. Nie ukrywam, że była moją i męża faworytką do otrzymania Kryształowej Kuli. W ubiegły piątek bardzo dobrze tańczyła również Tamara Gonzalez Perea i sądziliśmy, że to Joanna i Tamara znajdą się w finale. Jednak stało się inaczej: Tamara odpadła, a rywalem Joanny w finale został Tomasz Gimper Działowy, o którym nigdy nie słyszałam w przeciwieństwie do wielu internautów. Mężczyzna niewątpliwie sympatyczny i inteligentny, ale żaden z niego tancerz. "Taniec z gwiazdami" oglądam od drugiego odcinka (jeszcze w TVN), więc nieco wiem, jak trzeba tańczyć, aby zasłużyć na laury.

Okazało się, że na Gimpera oddawali głosy ci, którzy oglądają jego programy na You Tube i dlatego bez problemów przechodził z jednego odcinka do drugiego. Sprzyjał mu też system bezpłatnego głosowania w internecie. Gdy odpadła Tamara, od razu powiedziałam mężowi, że jeśli dalej będą przez internet głosowali za darmo wielbiciele Gimpera, to Joanka, jak ją nazywa Jan Kliment, może nie zdobyć Kryształowej Kuli, która jej się należy. Mąż oznajmił, że w takim razie przestaje oglądać ten program i Polsat straci jednego z oglądających reklamy.
   Każdy z zawodników zatańczył po trzy tańce. Według jurorów bezkonkurencyjna była Joanna Mazur. Jednak to była tylko ich sugestia, bo decydowały głosy widzów.

Z poprzednich tańców Joanny i Jana najbardziej podobał mi się ten, gdy niewidoma Joanna przeskakiwała przez leżącego Jana. Wczoraj do łez wzruszył mnie ostatni taniec tej pary, gdy Joanna szła wśród popychającego ją tłumu, a gdy upadła, ktoś najpierw wyciągnął rękę, aby ją podnieść, ale w ostateczności zrezygnował i kobieta na próżno czekała na pomocną dłoń. Oczywiście podniósł ją jej partner, któremu Joanka założyła czarną opaskę na oczy i oboje tańczyli na oślep.
   Ten taniec pokazał nam, jak czują się ludzie, którzy są pozbawieni wzroku.

(wszystkie zdjęcia z internetu)

   Po bardzo długiej  przerwie wypełnionej reklamami ogłoszono werdykt. Głosami widzów wygrała Joanna Mazur z partnerującym jej Janem Klimentem.
   Byliśmy z mężem usatysfakcjonowani, bo Kryształowa Kula należała się Joannie. Dziś czytałam, że wielbiciele Gimpera zaczęli się awanturować, że zwycięstwo było ustawione.
   Jednak trzeba głosować uczciwie, zwyciężyć powinien ten, kto na to zasługuje, a nie ten, kto ma bardzo dużo fanów.
   W przyszłą niedzielę pójdziemy wybierać kandydatów do Parlamentu Europejskiego i ciekawa jestem, czy wygrają ci, którzy na to zasłużyli, czy ci, którzy robią dużo szumu wokół swojej osoby.
   My z mężem już wiemy, kto dostanie nasze głosy, nie będzie to ta sama osoba, choć z tego samego ugrupowania.

wtorek, 7 maja 2019

Nareszcie urodziła!

   Od pewnego czasu portale internetowe fascynują się celebrytkami, które są w ciąży. Podejrzewam, że z tego powodu niektóre z nich postanawiają urodzić dziecko, aby o nich pisano.
   Schemat jest podobny: może jest w ciąży, na pewno jest w ciąży, przyznaje się, że jest w ciąży, rośnie jej brzuch, zakłada obcisłe sukienki i trzyma się za powiększający się brzuch, ile czasu do rozwiązania, pojechała na porodówkę, czy już urodziła, chłopca czy dziewczynkę, a może bliźnięta, jakie dziecko będzie mieć imię, czy je pokaże, jaki wózek kupiła itd.

   Każda z celebrytek czuje się jak księżna Wielkiej Brytanii, bo przecież osiągnęła to, co zamierzała- PISZĄ O NIEJ! Czekają, aż pokaże kawalątek swego dziecka, może rączkę, może nóżkę.
 Zachwyceni fani (bo obowiązkowo każda celebrytka musi mieć fanów) w komentarzach zachwycają się, patrząc na rączkę czy nóżkę, że noworodek to wykapana mama lub wykapany tata.
   Nie ma się co dziwić, że każda młoda dziewczyna chce wyjść za mąż i mieć słodkie niemowlę, choć w obecnych czasach nie jest to takie proste. 
   Przez ostatnie miesiące bez przerwy czytałam na portalu Onetu na temat ciężarnej księżnej Meghan Markle. Wszyscy Brytyjczycy oszaleli na jej punkcie, snuto różne przypuszczenia, czy Meghan w ogóle jest w ciąży, czy brzuch jest prawdziwy.
   Mnie denerwowały te obcisłe sukienki i bardzo wysokie szpilki. Może jestem staroświecka, ale za moich czasów ciężarne kobiety nie epatowały nikogo obcisłymi sukienkami. Na szczęście moja sąsiadka i jednocześnie przyjaciółka była krawcową i to ona szyła mi piękne sukienki, specjalne spodnie i tuniki do nich. Nigdy też nie nosiłam szpilek. Sukienki przekazywałam kobietom w rodzinie, które były szczęśliwe z tego powodu.
   Nareszcie wczoraj buchnęła informacja, że księżna Meghan urodziła syna kilka dni po terminie. Teraz zaczęły się zakłady, jak dziecko będzie mieć na imię. W czołówce jest Artur i Aleksander, a może obydwa imiona, bo w rodzinie królewskiej dzieci mają po kilka imion. Chłopczyk jest siódmy w kolejce do tronu i już ma ogromną fortunę.
   Marzę o tym, aby książęta Sussex jak najszybciej pokazali syna i Brytyjczycy przestali wariować na tle kolejnego royal baby.
   Jakoś nie denerwowały mnie ciąże i porody księżnej Kate, bo zachowywała się normalnie, a nie jak amerykańska aktorka.