poniedziałek, 26 lutego 2018

"Rząd się sam wyżywi"

   Dawno temu na pewnej konferencji prasowej te słowa wypowiedział Jerzy Urban, który był wtedy rzecznikiem rządu. Prorok jakiś czy co?

 Nie wiem, skąd przyszło mi na myśl umieszczenie tej krówki, którą sfotografował syn, będąc w Sudetach. Podejrzewam, że to jest na razie jałówka, która niedługo będzie dojną krową.
Ale dosyć wstępu, czas przejść do konkretów, a dokładnie liczb wyczytanych niedawno w "Newsweeku". 
   Jeden z urzędników pracujących w biurze PiS powiedział:
– Na zewnątrz dbają o pozory. Błędy PO czegoś ich nauczyły. Nawet pan nie wie, jak bardzo dużą wagę przywiązują do tego, żeby nie mieć zegarka. 
(Myślę, że chodzi tu o słynny zegarek ministra Sławomira Nowaka, przez który stracił posadę.)
   Symbolem rozpasania poprzedniej władzy stały się ośmiorniczki, które kosztowały podatnika 1352 złote (za całą kolację). Dodam, że w życiu nie zjadłabym ośmiorniczek w żadnej postaci, choć koneserzy twierdzą, że są smaczne.
   Obecna władza zakupiła dla VIP-ów za 2,5 miliarda złotych trzy Boeingi 737- 800 oraz dwa mniejsze samoloty Gulfstream G550 za 440 milionów złotych, do których kolor tapicerki i dywaników osobiście dobierała  minister Beata Kempa, która w tym celu poleciała do USA. Pieniądze na te samoloty dało Ministerstwo Obrony Narodowej i chyba dlatego zabrakło funduszy na śmigłowce dla armii.
    Premier Beata Szydło w roku 2016 zarabiała  230 tysięcy złotych, w roku następnym już 265 tysięcy złotych. O premiach dla ministrów pisałam w tym poście.
   Jednak poza ministrami są jeszcze wiceministrowie, a tych jest mnóstwo, którzy w ciągu dwu lat otrzymali premie i nagrody za 200 milionów złotych.
   Do tego dochodzą wojewodowie, którym przyznano od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych.
   W gabinecie premiera Mateusza Morawieckiego jest zatrudnionych stu sekretarzy i podsekretarzy stanu, z których każdy zarabia po 6-7 tysięcy na rękę.
   Przypominam, że minister Elżbieta Bieńkowska, kiedyś w prywatnej rozmowie stwierdziła, że jest to kwota bardzo niska i oczywiście jej wypowiedź przekręcono; wyszło na to, że tyle to zarabia tylko "złodziej i idiota", choć pani minister chodziło tylko o pensje wiceministrów.
   Jednak to jeszcze nie koniec; minister infrastruktury Andrzej Adamczyk chce kupić swoim ludziom iPhony 8 po około 3,5 tysiąca złotych, resort finansów szuka dla swoich pracowników luksusowych tabletów, przez półtora roku pięciu czołowych ministrów rządu PiS ponad stukrotnie korzystało z lotów Casa-mi, co kosztowało ponad 8 milionów złotych (połowę tej kwoty wylatał minister Macierewicz).
   Podkomisja smoleńska kosztuje 12 milionów, na gadżety i promocję MON wyda w tym roku 4 miliony złotych.
   Nie lubię nikomu zaglądać do portfela, ale aż się prosiło, aby o tych wydatkach rządu napisać na blogu, więc napisałam.

czwartek, 22 lutego 2018

"Przez durną reformę będzie niezły bajzel"


    Tytułowe zdanie wypowiedział  łódzki wiceprezydent odpowiedzialny za edukację, Tomasz Trela. Na blogu Onetu  już dawno pisałam, że błędem było wprowadzanie gimnazjów, ale gdy usłyszałam, że ma wrócić 8-klasowa szkoła podstawowa i zostaną wygaszone gimnazja, byłam temu przeciwna, bo to znów kolejny wydatek. Jednak kto by słuchał głosu jakiejś tam emerytowanej nauczycielki, która przepracowała tylko 35 lat w szkole.
   Minister Zalewska twierdziła, że reforma będzie bezkosztowa i żaden nauczyciel nie straci pracy, a wręcz przeciwnie, będzie zatrudnionych więcej nauczycieli. Tymczasem na przykładzie Łodzi widać tę „bezkosztowość”. „W wyniku reformy i likwidacji gimnazjów pracę straciło 123 nauczycieli, a ponad 400 pracuje jako "nauczyciele objazdowi”, w dwóch lub więcej szkołach. Z ponad setki bezrobotnych w efekcie reformy nauczycieli aż 53 straciło pracę w likwidowanych gimnazjach. Do tego zwolniono także 70 osób pracujących w obsłudze i administracji.” Przekształcanie gimnazjów w podstawówki oraz odprawy zwalnianym pochłonęły 7 milionów złotych, które musiał zapłacić samorząd. MEN zwrócił miastu tylko 700 tysięcy złotych. Tę informację powtarzam za artykułem na Onecie z 28 grudnia ubiegłego roku.

   Teraz zaczyna się kolejna kołomyja, o czym dowiedziałam się przedwczoraj.  „Rok szkolny 2019/20 dla zaczynających naukę licealistów będzie skrajnie trudny. Na ten poziom edukacji wejdzie wtedy podwójny rocznik, czyli równolegle uczniowie kończący stare gimnazja i nowe, ośmioklasowe podstawówki. Licea i technika oblegać może ponad 700 tysięcy uczniów - norma to o połowę mniej. Do tego, w równoległych klasach pierwszych, i dalej, młodzież uczyć się będzie czegoś zupełnie innego, różne będą też egzaminy maturalne.”

   Gdy wczytać się w cytowany artykuł, można dowiedzieć się, że dla kończących trzecią klasę gimnazjum i kończących ósmą klasę szkoły podstawowej trzeba stworzyć dwa równoległe systemy nauczania, bo absolwenci gimnazjów będą realizować inny program niż absolwenci podstawówek. Na dodatek byli gimnazjaliści rok wcześniej będą zdawać maturę, choć uczęszczali do takich samych klas jak byli ósmoklasiści.

   Oczywiście z tym problemem muszą poradzić sobie samorządy, bo MEN tylko jest decydentem, a wykonawcą polecenia jest ktoś inny.

   O tempora, o mores!

   Miał rację  wiceprezydent Łodzi, że szefowa MEN narobiła ogromnego bajzlu, bo koniecznie chciała jak najszybciej przeprowadzić obiecaną przed wyborami reformę edukacji. Słyszałam z jej ust, że były jakieś szerokie  konsultacje z nauczycielami i rodzicami, ale oni temu zaprzeczają.

   Ci, którzy byli za ośmioklasowymi podstawówkami, niech pamiętają, że młodzież w 1999 roku była inna niż ta w obecnych czasach.

sobota, 17 lutego 2018

Prośba do ludzi nieobojętnych na los małych dzieci

   Kiedyś alElla na swoim blogu umieściła zdjęcie  ślicznego Mikołajka, w którym wszyscy się zakochaliśmy.



Nikt z nas nie wiedział, że po kilku latach od jego cioci dowiemy się, że chłopczyk bardzo ciężko choruje na glejaka mózgu i alElla w imieniu rodziców Patryka prosi o darowiznę 1 % podatku.
   Teraz Patryk jest już starszym chłopcem, w pierwszej klasie był operowany, ale lekarze stwierdzili, że nie da rady wyciąć guza.
   Rodzina, teraz już 9-letniego Patryka, nie traci nadziei i ma rację, bo jest takie powiedzenie: "Póki życia, póty nadziei".

 Patryk był leczony ciężką chemią, która nie dawała efektów. Aby chłopczyk miał nadzieję na życie, rodzice kupują bardzo drogie lekarstwo, które pomaga na tyle, że guz się zmniejszył.
Patryk uczy się w szkole i jest z tego bardzo zadowolony, bo może przebywać wśród rówieśników. Nie wiem, czy w pełni zdaje sobie sprawę ze stanu swego zdrowia.
   Wszelkie dane o chłopcu można znaleźć  na stronie:
 http://dzieciom.pl/podopieczni/29257
    Gdy ktoś już rozliczył PiT, a chce wspomóc finansowo leczenie Patryka, może na tej stronie przekazać od 20 złotych do 100 złotych.
   Jeśli ktoś nie będzie miał czasu, a będzie chciał pomóc Patrykowi, to podaję za jego ciocią:
  
 W formularzu PIT proszę wpisać numer: KRS 0000037904 i w rubryce „Informacje uzupełniające - cel szczegółowy 1%” podać:

 29257 Kowalik Patrycjusz.



Teraz, gdy wszyscy wypełniamy zeznania podatkowe, jest czas na zastanowienie się, komu przekażemy 1% naszego podatku. Może właśnie bezbronnemu i ciężko choremu Patrykowi, w którego oczach kryje się prośba do ludzi nieobojętnych na jego los.

wtorek, 13 lutego 2018

"Czy pani mieszka sama, czy razem z nim?"


    Po odejściu z tego świata mego taty, dwóch sióstr i  mamy stałam się jedyną spadkobierczynią starych zdjęć, które przeniosłam do komputera i naprawiłam wszelkie zniszczenia.
   Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, kogo przedstawia to zdjęcie, choć na pewno w dzieciństwie mama mi mówiła. Patrząc na twarz panny młodej, mogę domniemywać, że jest to któraś z licznych sióstr mojej mamy, ale też nie dam głowy, czy to nie jest jakaś jej przyjaciółka.
   Gdyby ci ludzie jeszcze żyli, mieliby co najmniej po 95 lat. Ciekawi mnie, jak im się wiodło po ślubie, czy wytrzymali z sobą do końca swych dni, czy mają dzieci, wnuczęta i prawnuczęta. Na zdjęciu są poważni, skupieni, bez śladu uśmiechu. Nie tyle patrzą na fotografa, co w swoją przyszłość. Widać, że zawarcie związku małżeńskiego jest w ich przypadku sprawą najwyższej wagi, a nie przygodą na kilka lat.

   Na naszych zdjęciach ślubnych też jesteśmy z mężem poważni, chyba dlatego że oboje rozumiemy wagę wydarzenia. Jesteśmy razem od wielu lat i jest nam z sobą dobrze, bo zakładając rodzinę, wiedzieliśmy, że robimy to w sposób przemyślany i odpowiedzialny za drugą osobę.
   Dobrze jest mieć kogoś, na kim zawsze można polegać, kto nie zawiedzie, będzie dzielił wszystkie smutki i radości. We dwoje łatwiej żyć, bo można podzielić obowiązki, nic nie spada na jedną osobę.
   Teraz modne jest bycie singlem, ale wydaje mi się, że jest to wybór z konieczności, bo nie można trafić na odpowiedniego partnera. Może się mylę, ale wydaje mi się, że każdy chciałby dzielić swój los i swoje problemy życiowe z drugą osobą.

   Wielokrotnie słyszę, jak kobiety się żalą, że jest im trudno, bo same muszą wychowywać dwoje- troje dzieci, opłacać wszystkie rachunki. Brakuje pieniędzy na drobne przyjemności i czasu na rozrywkę. Nie chcę być złośliwa, ale mam ochotę zapytać, a gdzie jest ojciec (ojcowie) tych dzieci, przecież to nie czasy Ditty, bohaterki powieści Martina Andersena Nexo, gdy wierzono, że kobieta zachodzi w ciążę, bo usiadła na wilgotnej ziemi. Każde dziecko ma ojca i to on powinien w równym stopniu odpowiadać za swe potomstwo, choć często bywa, że nie chce tego robić. Jeśli ojciec nie żyje, to dzieci mają po nim rentę, poza tym są jeszcze dziadkowie, którzy powinni pomagać samotnej matce.
   Jestem już w takim wieku, że mogę moralizować, bo wiele przeżyłam i wiele widziałam w swoim życiu. Drogie kobiety, nie kierujcie się pierwszym zauroczeniem przy wyborze małżonka, nie wybierajcie tego, który nie wydaje się być odpowiedni z wielu względów; nie jest wstydem zostać starą panną i mieć święty spokój, ale jest problemem związać się z nieodpowiednim partnerem, który może zatruć życie.

    Jest wiele maksym na temat małżeństwa, więc nie będę ich cytować, ale powiem słowami mojej mamy: „Dobrze jest się skryć nawet za najcieńszym drzewem”. Jednym słowem, dobrze mieć kogoś, kto będzie dzielił z nami nasze problemy. Nie musi być piękny ani bogaty, ale odpowiedzialny; ktoś, na kim nigdy się nie zawiedziemy.

niedziela, 11 lutego 2018

"Kasa, misiu, kasa"

   Nigdy nie dostawałam premii, jedynie okazjonalne nagrody. Moi dyrektorzy byli sprawiedliwi, bo jeśli w jednym roku pięcioro nauczycieli dostawało nagrodę, przeważnie po 300 złotych, to już w następnym nagradzano innych.
   Ostatnio społeczeństwem wstrząsnęła informacja o premiach dla ministrów za rok 2017.


   Przyznawała je była premier rządu, Beata Szydło oraz obecny premier Mateusz Morawiecki. Premie otrzymali zarówno ministrowie konstytucyjni oraz ministrowie z KPRM.
   Dzięki uporowi posła Krzysztofa Brejzy z Platformy Obywatelskiej wielkość tych premii została podana do wiadomości, zaś poseł je upublicznił. Ja zaś skorzystałam z artykułu, który również upubliczniam. 

   Oby tylko nie zakręciło nam się w głowie od wielkości tych premii:

                             (premie ministrów konstytucyjnych)
                       (kliknięciem można powiększyć tabelki)

                                    (premie ministrów z KPRM)

    Dzisiaj w programie "Kawa na ławę" ktoś powiedział, że łącznie są to 2 miliony. Wierzę mu na słowo, bo nie chce mi się sumować tych zawrotnych kwot.
    Nawet nie wyobrażam sobie, na co wydałabym taką ogromną sumę pieniędzy. Możliwe, że podzieliłabym się z rodziną, a przede wszystkim kupiłabym jakiś porządny samochód, bo nasz staruszek, seat cordoba, wprawdzie jest na chodzie, ale nie wiadomo, jak długo jeszcze pociągnie.
   W ubiegłym roku dostałam do emerytury niespełna 4 złote miesięcznie, w tym roku chyba będzie zawrotna wysokość, bo waloryzacja ma wynieść 2,4 procent. Tylko jak się to ma do rocznych premii ministrów?  (dopisek: od Anuli dowiedziałam się, że waloryzacja wyniesie 2,98%- hura!)

   No cóż, mogłam wstąpić do partii rządzącej i zostać ministrem z premią 75100 zł, a nie skromną nauczycielką z groszową pensją, a teraz z głodową emeryturą. 

czwartek, 8 lutego 2018

Targowisko próżności...matek

   Sześć lat temu na blogu Onetu napisałam post "Pocałuj paluszki, pokręć pupą". Wtedy byłam pod wrażeniem oglądanych na amerykańskim kanale TLC programów "Mała piękność" (Toddlers& Tiaras). Wczoraj, jak zwykle przypadkowo, znów natrafiłam na ten program i obejrzałam przygotowania do konkursu małych piękności oraz sam konkurs.
    Przeraziły mnie ambicje matek, które w dzieciństwie bawiły się lalkami, a teraz bawią się własnymi córkami, przeistaczając je w gwiazdy Hollywoodu.


   Najgorzej, że dziewczynki, czasami o pospolitej urodzie, zarażone są ambicjami matek i ich jedynym marzeniem jest wygranie konkursu i zwrócenie uwagi reklamodawców. Nagroda za zwycięstwo to korona i 200 dolarów, a czasami sukienka kosztuje kilka tysięcy dolarów.
   Przygotowanie dziewczynki do występu jest też kosztowne, bo poza ubiorem muszą się opalić, mieć nakładki na zęby, tipsy, sztuczne rzęsy, dopinane loki, puder, róż i trenerkę, która nauczy je wdzięcznie poruszać się na wybiegu.  



   Podczas konkursu matki zachowują się jak szalone, krzyczą, klaszczą, tańczą razem z córkami, instruują, co dziecko ma robić, najbardziej śmieszy mnie, gdy odwracają się tyłem do kamery i kręcą grubą pupą, bo w przeciwieństwie do swych szczuplutkich pociech  są po prostu tłuste.
    W konkursie mogą brać udział także niemowlęta, oczywiście są na rękach mamuś. Gdy konkurs się przedłuża, biedne maluszki są głodne, mokre lub po prostu zasypiają. Starsze dziewczynki są pojone przez matki napojami energetycznymi lub karmione kostkami cukru, aby wrócił im wigor i nie zasnęły na scenie.

(wszystkie zdjęcia z internetu)
   
 Na powyższym zdjęciu naprawdę jest dziecko, choć wygląda na nastolatkę. 
   Każda matka lubi stroić swą córkę, ale żeby robić z niej starą- maleńką, to już przesada.
   Reakcja po przegranym konkursie jest tragiczna; dziewczynki płaczą, rzucają się na podłogę, a matki złorzeczą jurorom, którzy skrzywdzili ich córkę.
   
   Nie wiem, czy takie dzieciństwo w przyszłości wyjdzie na zdrowie, bo dziewczynki (rzadziej chłopcy) od samego początku  żyją sztucznością w świecie, w którym liczy się tylko wygląd. Sztuczny wygląd, nienaturalne ruchy, nieprawdziwe uśmiechy. Prawdziwa jest tylko ambicja mamy, która stojąc przed widownią, sama kręci tłustym zadkiem i całuje tłuściutkie paluchy.

   O tym, jak ze zwykłej 11-latki powstaje mała miss, można zobaczyć tu https://www.youtube.com/watch?v=sEqoDPTVR5U , tylko że jeszcze nie wiem, jak wklejać filmiki, więc tylko będzie link, za co przepraszam.

 

poniedziałek, 5 lutego 2018

Jak to dobrze emerytem być

   Od wielu lat jestem na emeryturze, jednak gdyby zdrowie mi dopisywało, najchętniej pracowałabym do tej pory, bo kochałam swój zawód.
   Chyba dwa czy trzy lata temu byłam w mojej szkole  i napotkana przeze mnie polonistka, nawiasem mówiąc, moja uczennica, która też była u mnie na praktyce, prawie łzami się zalewała, że będzie musiała pracować do sześćdziesiątego siódmego roku życia.
   Teraz już może iść na emeryturę, gdy skończy sześćdziesiąt lat i na pewno się z tego powodu bardzo cieszy. 


   Jednak nie wiem, czy jest się z czego cieszyć, bo niedawno wyczytałam, że ponad 302 tysiące emerytów jest zadłużonych na kwotę 6,1 miliarda złotych. Wśród nich jest mężczyzna, którego dług wynosi 104 miliony złotych, zaś  średnia zaległość to 20 238 złotych.
   Chyba dwu- czy trzykrotnie pisałam na blogu Onetu, aby się nie zadłużać bez potrzeby, bo nikt nie da nam pieniędzy za darmo, choć czasami z reklam tak wynika. 
   Nie ma tygodnia, abym w skrzynce na listy nie znalazła ulotki namawiającej mnie do wzięcia kredytu. Na szczęście nie mamy z mężem takiej potrzeby i nigdy się nie zadłużamy w żadnym banku ani parabanku. Do tej pory żyliśmy oszczędnie i zdołaliśmy nieco pieniędzy odłożyć. Wprawdzie moja emerytura po 35 latach pracy w szkole jest niewielka, ale połączona z emeryturą męża wystarczy na dostatnie życie.
   Nie skuszą nas żadne reklamy telewizyjne i internetowe, bo zawsze kupujemy to, co jest nam potrzebne. 
   Po reformie emerytalnej 56 procent ludzi odeszło na emeryturę, tylko dziwi mnie to, że natychmiast szukają jakiejś pracy, aby sobie dorobić, a mogli pracować dłużej i mieliby wyższą emeryturę.
   Przeciętnie w skali kraju kobiety mają   1614 złotych, a mężczyźni średnio 2699 zł. Podejrzewam, że są to kwoty brutto i po odliczeniu ZUS-u oraz ubezpieczenia pozostaje dużo mniej.
   Wszystkie dane przytoczyłam za tym artykułem.

czwartek, 1 lutego 2018

"Niedziela będzie dla nas"

   Od dłuższego czasu trwały dyskusje na temat zakazu handlu w niedzielę, który w kampanii przedwyborczej obiecywał PiS. Po wielu przepychankach ze związkami zawodowymi wreszcie słowo stało się ciałem: prezydent podpisał ustawę, z której jest bardzo zadowolony.
  Czy jednak wszyscy będą zadowoleni z tej ustawy? Śmiem wątpić.       


   Od marca tego roku  tylko w dwie niedziele będzie wolno otwierać duże sklepy, w przyszłym roku tylko w jedną, zaś w 2020 roku wszystkie niedziele będą wolne od handlu. Prezydent się ucieszył, że nareszcie została "przywrócona normalność". Przypominam, że przed wielu laty taka normalność już była.
  "Solidarność" chciała kary wiezienia za złamanie zakazu nie tylko dla właścicieli sklepów, ale także klientów. Przynajmniej tak wynikało z opracowanej przez "S"ustawy. Na szczęście ktoś zauważył tę bzdurę. Według szefa związku, Piotra Dudy, należało zakazać także handlu sklepów internetowych, co byłoby bezsensem, gdyż niektóre takie sklepy są zarejestrowane poza granicami Polski i wtedy nasze rodzime firmy uciekłyby na przykład na Słowację.
   Czy faktycznie cały polski handel miałby stanąć w wyznaczone niedziele? Otóż nie, bo to niemożliwe.

"Parlamentarzyści wprowadzili do projektu aż 32 wyjątki od ograniczenia handlu w niedziele i święta. Chodzi m.in. o takie placówki jak:

  • apteki,
  • lecznice dla zwierząt,
  • zakłady pogrzebowe,
  • punkty handlu dewocjonaliami,
  • piekarnie,
  • pocztę"  
Do tego dodano jeszcze cukiernie, lodziarnie, stacje paliw płynnych, sklepy z pamiątkami i dewocjonaliami, sklepy z prasą, biletami komunikacji miejskiej, wyrobami tytoniowymi,  placówki pocztowe, sklepy na dworcach i w portach lotniczych.
    Jednak zawsze znajdzie się jakaś furtka, aby obejść przepisy. PKN Orlen w sklepach na swych stacjach benzynowych zaczął już sprzedawać...masło. Teraz zamierza rozszerzyć działalność o hurtownie spożywcze i ze sprzętem AGD. Niedługo obok stacji paliw można spodziewać się super- i hipermarketów.
   
    Sieci handlowe myślą o  wydłużeniu czasu pracy w soboty do północy.
    Dyskont Biedronka rozważa wprowadzenie zmian nocnych z niedzieli na poniedziałek, aby w momencie otwarcia sklepu w poniedziałek nie zabrakło towaru na półkach. 
    Część marek zamierza otworzyć w niedzielę swe sklepy jako showroomy, gdzie klient będzie mógł jedynie obejrzeć towar, a zapłaty dokona w aplikacji.
   Na zakończenie dodam, że 76 procent badanych nie chce zamykania sklepów w niedzielę.
   W napisaniu tego postu pomógł  mi artykuł ten i ten, bo dla mnie to wszystko jest zbyt skomplikowane i najlepiej w niedzielę w ogóle nie wychodzić z domu.