poniedziałek, 29 stycznia 2018

Trudne życiowe decyzje

   Nikt z nas nie chciałby, aby od naszej decyzji zależało cudze życie. Jednak tak się zdarzyło w Karakorum, gdy na szczyt Nanga Parbat wyprawił się Polak Tadeusz Mackiewicz z Francuzką Elisabeth Revol. 

                                 (zdjęcia z internetu  - klik)

   Ich wyprawę śledził cały świat, ale dopiero od momentu, gdy okazało się, że dwuosobowej ekipie grozi śmierć.
   Cały czas słuchałam relacji w telewizji i czytałam w internecie, ale przeważnie nie było najświeższych wiadomości, bez przerwy powtarzano to samo.
   Francuzka zdecydowała się zostawić swego towarzysza na wysokości około 7200 metrów i sama schodzić w dół. Aż trudno sobie wyobrazić, jak się czuła, podejmując taką decyzję. bo może powinna z nim zostać i razem czekać albo na pomoc, albo na śmierć?
   Przed również dramatyczną decyzją stanęli dwaj ratownicy wysokogórscy, Polak Adam Bielecki i Rosjanin Denis Urubko, którzy bez wahania zgłosili się z pomocą i opuścili podnóże szczytu K2 w odległych o 200 kilometrów Himalajach. Z niewiarygodną prędkością, jak na warunki pogodowe i terenowe, wspinali się pod górę, pozbywając się ciężkiego bagażu, w tym tlenu. Najpierw znaleźli Elisabeth, dzielną kobietę, która miała odmrożone wszystkie kończyny, ale schodziła coraz niżej. 
   Jak mieli postąpić ratownicy? Czy sprowadzić Elisabeth do obozu, czy zostawić ją i wspinać się  do Polaka, który mógł, według tego, co mówiła Francuzka, już nie żyć, bo zostawiła go w fatalnym stanie.
   Podjęli chyba najsłuszniejszą decyzję, zaczęli Elisabeth spuszczać na linie w dół, gdzie wyszło im naprzeciw dwóch kolejnych ratowników, którzy pomogli jej dostać się do obozu. 
   Ostatnia decyzja była chyba najtrudniejsza, bo warunki pogodowe nie pozwalały na powrót na Nanga Parbat.


   Ci dzielni mężczyźni  musieli zostawić swego kolegę na pastwę okrutnej góry, która już pochłonęła ponad sześćdziesiąt istnień ludzkich.
   Łatwo nam, siedzącym w wygodnych fotelach przed telewizorami, oceniać cudze postępowanie. Jednak musielibyśmy się postawić w ich położeniu. Przecież też mają rodziny i plany na dalsze życie, a nie wiadomo, jakby się zakończyła kolejna wspinaczka po lodowej, na dodatek pionowej skale. Może dotarliby do swego kolegi, a może też powiększyliby liczbę tych, którzy tam zostali na wieczność.
   Czasami warto zapytać, dlaczego ludzie koniecznie chcą zdobyć  kolejny szczyt, skoro wiedzą, że może się to dla nich zakończyć tragicznie?
   Mamy różne pasje, ale himalaizm jest chyba najryzykowniejszy z nich.
   Na pocieszenie mogę tylko dodać, że Elisabeth powiedziała, iż razem z Tomaszem zdobyli tę piekielną Nanga Parbat.

wtorek, 23 stycznia 2018

360 kilogramów tuszy i nieszczęścia

   W Stanach Zjednoczonych żyje bardzo dużo ludzi  tak otyłych, że przez lata nie wychodzą z domów, gdyż nie są w stanie podnieść się z łóżka.
   Wcale się nie dziwię tej ogromnej tuszy, bo gdy kiedyś zobaczyłam gazetkę reklamową pewnego popularnego marketu, która proponowała amerykańskie słodycze i gotowe produkty, to aż załamałam ręce.
   Większość z nas uwielbia słodycze, wielu gospodyniom nie chce się gotować posiłków, bo można w mikrofalówce podgrzać coś gotowego. Jednak koszt tej niefrasobliwości jest ogromny.
   Na kanale TLC często oglądam program "My 600-lb-life", zaś polski tytuł to "Historie wielkiej wagi". Za każdym razem  jest to historia kobiety czy mężczyzny o przeogromnej tuszy, często dochodzącej prawie do 400 kilogramów. Najgorsze, że ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że sami do tego doprowadzili i obwiniają innych. Nie potrafią wziąć się za siebie i dalej jedzą masę słodyczy i śmieciowe jedzenie.
   Jedynym ratunkiem dla nich jest doktor Nowzaradan, Irańczyk z pochodzenia, chirurg ogólny, naczyniowy i bariatra. Pacjenci jego kliniki w Houston nazywają go "doktorem Now".

                                                            (zdjęcie z internetu)

    Gdy już  ludzie otyli dojrzeją do tego, aby spróbować wrócić do normalności i cieszyć się życiem, potrafią jechać przez kilka dni do kliniki doktora, aby tam błagać o ratunek.
   Doktor, widząc, że waga przekracza 300 kilogramów, każe najpierw zastosować dietę, bo inaczej nie da rady zmniejszyć żołądka do wielkości piłki golfowej. Jednak nie zawsze otyłym się to udaje, bo nie potrafią zmienić swych nawyków żywieniowych, zaś rodzina, też przeważnie o sporej nadwadze, nie potrafi się zmobilizować, aby gotować zdrowe posiłki. Na szczęście niektórym udaje się w ciągu miesiąca zgubić nawet 30 kilogramów.
   Z przerażeniem, ale też z wielką ciekawością oglądam ten program, bo interesuje mnie, czy tym potwornie otyłym ludziom uda się dzięki pomocy doktora Nawzaradana  wrócić do wagi, jaką mieli, zanim zaczęli tyć.
   Widzę dramaty osób, które z jednej strony chciałyby schudnąć, a z drugiej próbują oszukać doktora, co nigdy im się nie udaje, bo waga pokazuje prawdę. Widzę też tych, którym udało się wrócić do normalności i teraz nadrabiają czas, w którym byli wyłączeni z normalnego życia. 
   Mój mąż na wszelkie fast foody mówi "paskudy"  i ma rację, bo ileż to roboty, aby ugotować zdrowy obiad ze zdrowych produktów.
   Dodam jeszcze, że w  większości otyłymi ludźmi są Afroamerykanie lub  Meksykanie.
   Trzeba obejrzeć choć jeden odcinek, aby zobaczyć,  z jakimi problemami boryka się "doktor Now". Proponuję zerknąć na tę stronę aby zobaczyć, jak wyglądała kobieta ważąca 470 kilogramów, której udało się schudnąć 379 kilogramów.

środa, 17 stycznia 2018

Krzyżyk czy gwiazdka?

   "W listopadzie 2018 roku odbędą się wybory samorządowe, w których obywatele wybiorą członków: rad gmin, rad powiatów i sejmików wojewódzkich oraz wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast"
   Jednak wszystko rozbija się o to, jaki znak należy postawić w kratce, aby głos był ważny.
   W 1995 roku podczas wyborów prezydenckich byłam mężem zaufania jednego z kandydatów i cieszę się, że "mój" kandydat wygrał i nawet był potem prezydentem przez dwie kadencje.
   Ze względu na tę moją pracę w komisji wyborczej znam się na wyborczej kuchni, a szczególnie na liczeniu głosów. Nie wolno mi było liczyć, ale mogłam być głosem doradczym w spornych sprawach. Obszernie pisałam o tym w poście na blogu Onetu. 
   Teraz nie mam zamiaru być niczyim mężem zaufania, bo  to, co wymyślono, urąga wszelkim normom. Przede wszystkim coś, co nazywamy krzyżykiem bądź iksem, może teraz wyglądać jak gwiazdka, domek, symbol hasztagu czy jeszcze inny rysunek, ale musi być spełniony warunek, że w tej bazgraninie dwie linie muszą się z sobą przecinać. Na dodatek jeśli ktoś zmieni zdanie, to może zamazać ten swój krzyżyk i postawić go przy innym kandydacie.

                                                  (obrazek pożyczyłam z TEJ strony)

   Współczuję tym, którzy będą liczyć głosy, bo muszą się doszukiwać dwu przeciętych linii. 
   Razem z mężem wymyśliliśmy, że skoro wolno bazgrać po kartce, to postawimy w kratce tradycyjny  krzyżyk, a na lewym marginesie napiszemy, że na tego kandydata oddaliśmy swój głos i dołączymy strzałkę do kratki z naszym krzyżykiem, bo obawiamy się, że ktoś nieuczciwie liczący głosy może zamazać naszą kratkę i postawić krzyżyk przy innym nazwisku. 
   Zachęcam wszystkich do głosowania w przyszłych wyborach i obmyślenia sposobu, aby nasz głos nie został zafałszowany.

piątek, 12 stycznia 2018

Opozycja daje ciała



   Ci, którzy głosowali w wyborach na którąś z partii opozycyjnych, czują się zawiedzeni tym, co opozycja wyprawia w sejmie.
   Wiadomo, że opozycja, która ma mniejszość w parlamencie, niewiele może, bo i tak zostanie przegłosowana, ale przynajmniej powinna się zachować przyzwoicie i głosować tak, jak chcieliby jej wyborcy.
  Przez wiele ostatnich miesięcy kobiety wychodziły na ulice i demonstrowały o prawie do decydowania o swoim łonie. Buntowały się przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego i utrudnienia dostępu do tabletki "dzień po". Na transparentach często pojawiał się obraz wieszaka, który był symbolem domowego sposobu aborcji: "Temat, który poruszył ludzi to zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, a symbolem protestów stał się druciany, zwykły wieszak, jaki jest w szafie u każdego z nas. Dlaczego wieszak? Jest to najprostsze narzędzie do wykonania nielegalnej aborcji" 1)
   Każdemu z nas chyba słabo się robi, gdy wyobrazi sobie, jak zdesperowana musi być kobieta, która wykorzystuje druciany wieszak, aby usunąć niechcianą ciążę. 
   Powstały dwa projekty, które złożono do sejmu, jeden to proaborcyjny projekt Barbary Nowackiej "Ratujmy kobiety 2017" , drugi to "Zatrzymaj aborcję", który w sejmie przedstawiła Kaja Godek.
   Wydawałoby się, że posłowie Platformy Obywatelskiej i .Nowoczesnej w całości zagłosują za tym, aby do komisji trafił projekt  pani Nowackiej. Jednak tak się nie stało, część posłów tych partii albo nie wzięła udziału w głosowaniu, albo się wstrzymała od głosu, albo głosowała przeciw  rozpatrywaniu tego projektu.
  
„Niespodziewanie debata zakończyła się skandalicznym głosowaniem. Aż 39 posłów, zarówno z PO i Nowoczesnej, nie oddało swojego głosu. Natomiast 58 członków PiS - w tym także Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz - byli za skierowaniem projektu Ratujmy Kobiety do dalszych prac sejmowych. Ustawa przepadła, a komentarze nie cichną.” 2)
   Przecież to nie było głosowanie za złagodzeniem obecnej ustawy antyaborcyjnej, lecz możliwości rozpatrywania tego projektu w sejmie.
   Wiadomo, że projekt "Ratujmy kobiety" i tak by przepadł, ale przynajmniej posłowie opozycji wyszliby z podniesionym czołem.
   Grzegorz Schetyna i Katarzyna Lubnauer  wraz ze swoimi klubami na drugi dzień podjęli decyzję o ukaraniu tych, którzy się wyłamali.
   Nie będę wyrażać mojego zdania o aborcji, lecz wiem jedno, że jeśli kobieta chce urodzić dziecko, to nie przeszkodzi jej w tym żadna ustawa.


środa, 10 stycznia 2018

Brudziński za Błaszczaka, Błaszczak za Macierewicza, czyli rekonstrukcja rządu

   


    Od dłuższego czasu dziennikarze spekulowali na temat zmian w obsadzie stanowisk ministerialnych i wreszcie te spekulacje się wczoraj zakończyły. Z rządu odeszli ci, którzy nie dawali sobie rady z zarządzaniem resortem lub narazili się swym zachowaniem.
   Największym zaskoczeniem dla wszystkich było odejście Antoniego Macierewicza, który wydawał się być niezatapialny, a jednak jego okręt zatonął.  Na jego miejsce w MON przyszedł Mariusz Błaszczak, który opuścił  dotychczasowe stanowisko w MSW. Ci, którzy oglądają "Ucho prezesa", doskonale znają Mariusza Błaszczaka, który zawsze stoi przy prezesie na Nowogrodzkiej.
   Za ministra Błaszczaka przyszedł Joachim Brudziński, słynny Jojo, znany z okrzyku: "komuniści i złodzieje".
   Nie wiem, dlaczego przypomniała mi się fraza z wierszyka Juliana Tuwima: 
"Wnuczek za babcię,
Babcia za dziadka,

Dziadek za rzepkę..."




    Ogólnie w rządzie premiera Morawieckiego pojawiło się ośmioro nowych ministrów. Nie zamierzam ich wyliczać, bo i tak większości z nich nie znamy. Jednak warto odnotować, że odszedł minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł, słynny z tego, że nie dał sobie rady z rezydentami. 
    Nie zobaczymy też ministra środowiska, Jana Szyszki. Wreszcie korniki, łosie, dziki, żubry i cała Puszcza Białowieska odetchną z ulgą. 
    Swe stanowisko opuścił też minister spraw zagranicznych, Witold Waszczykowski, nazwany przez ś.p. Grzegorza Miecugowa najbardziej zagubionym ministrem w rządzie. Złośliwcy twierdzą, że zostanie ambasadorem w San Escobar, który sam wymyślił. 


    Nie odwołano ministra rolnictwa i rozwoju wsi, Krzysztofa Jurgiela, bo według niektórych, minister zaspał i nie załapał się na rekonstrukcję rządu.         Wiceminister sprawiedliwości, Patryk Jaki, powinien napisać, że wczoraj nastąpiła "hekatumba".
    Wydaje mi się, że mój post zrozumieją tylko ci, którzy interesują się polityką. Jeśli dla kogoś niejasne jest to, co napisałam, to zawsze chętnie wyjaśnię.

wtorek, 2 stycznia 2018

Lepiej nie chorować w nowym roku


   Na starym blogu Onetu pisałam niedawno, jak to minister zdrowia, książę Konstanty Radziwiłł, w kampanii przedwyborczej odgrażał się, że za jego rządów znikną kolejki do lekarzy specjalistów. Może ktoś mu uwierzył, bo ja nie.
   Od wielu lat było coraz gorzej, bo z Polski pouciekali lekarze i pielęgniarki, gdyż uważali, że za mało zarabiają. Nie mnie ich osądzać, bo sama jako nauczycielka zarabiałam niewiele.  
   Już w 2017 roku sytuacja w lecznictwie była dramatyczna, bo zaczęły rosnąć kolejki do szpitali, wiele zabiegów zostało odwołanych. Okazuje się, że w Polsce na 10000 mieszkańców przypada 23 lekarzy, a w żadnym kraju Unii Europejskiej nie ma ich mniej.
   Problem braku lekarzy poprawiali tzw. lekarze- rezydenci, którzy, aby zarobić więcej, pracowali na kilka etatów. Wreszcie i oni się zbuntowali; dobrze pamiętamy ich strajk głodowy. Na dodatek na początku października jedna czwarta lekarek i prawie jedna piąta lekarzy osiągnęła wiek emerytalny. Ministerstwo Zdrowia beztrosko stwierdziło, że dyrektorzy szpitali mogą czasowo zawieszać działalność oddziałów, co skutkowało tym, że na trzy miesiące zawiesiła działalność izba przyjęć Beskidzkiego Centrum Onkologii.
   Rezydenci i niektórzy lekarze postanowili pracować po 48 godzin tygodniowo, wypowiadając klauzulę opt-aut.
 Odpowiedź Ministerstwa Zdrowia na to była jedna: dyrektorzy szpitali będą mogli nakazać lekarzom dyżurowanie na kilku oddziałach jednocześnie. Przestraszyło  to nawet prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej, który boi się, czym to się może skończyć dla chorych. Nikt nie chciałby, aby przy skomplikowanej operacji serca asystował np. ginekolog czy okulista.
   Na służbę zdrowia brakuje pieniędzy, ale minister wojny może wydawać grube miliardy na Obronę Terytorialną.
   Wszystkim Polakom życzę dużo zdrowia i cierpliwości w kolejkach do lekarzy specjalistów.