niedziela, 28 kwietnia 2019

Fińska edukacja

   Strajk nauczycieli w Polsce został zawieszony do września. Czy po wakacjach uczniowie pójdą do szkoły? Nie wiadomo. Na pewno z przyjemnością poszliby do szkoły w Finlandii, bo tam nauka nie jest obciążeniem dla uczniów i przynosi znakomite efekty. 

   Już od dawna wiedziałam, że uczniowie fińscy wykazują się najwyższym wskaźnikiem wiedzy. Z ciekawością o systemie fińskiej edukacji przeczytałam w tym oto artykule, z którego korzystałam w moim poście. 

1. Prace domowe są niestandardowe, np. przeprowadzenie wywiadu z dziadkami lub zebranie informacji w terenie. Dzieci nie muszą ślęczeć nad zeszytami i do późnej nocy rozwiązywać nudnych zadania czy ćwiczeń.

2. Polscy uczniowie pracują po to, aby zdać dobrze test, fińscy uczą się samodzielnego myślenia. 

3. Wakacje trwają w Finlandii 11 tygodni i uczniowie w szkole spędzają 706 godzin,  w Polsce 746. Dzięki temu młodzi Finowie są mniej przemęczeni i mają lepsze wyniki w nauce.

4. System fiński stara się wyeliminować współzawodnictwo, między innymi przez likwidację egzaminów do 16 roku życia. Nie ma podziałów na szkoły lepsze i gorsze. Większość szkół jest państwowa, jednocześnie bezpłatna.

5. "Nie tylko szkoły są bezpłatne. Uczniowie nie muszą także płacić za posiłki na stołówkach, dojazd do szkoły (jeżeli szkoła jest oddalona o więcej niż dwa kilometry), za wizyty w muzeach i zajęcia dodatkowe. Bezpłatne są także książki, zeszyty, kredki, długopisy, kalkulatory. Szkoła oferuje nawet bezpłatny dostęp do laptopów oraz tabletów".

6. "Dla każdego ucznia projektuje się indywidualny plan nauki i rozwoju. Każdy uczeń ma dostosowane pod swoje możliwości książki, zadania i ćwiczenia. Dziecko jest oceniane na podstawie poziomu, jaki reprezentuje".

7. W Finlandii nie istnieją płatne korepetycja, a nawet są zakazane. Gdy nauczyciel widzi, że uczeń potrzebuje pomocy, to ma obowiązek mu jej udzielić.

8. "Nauczyciel w Finlandii jest zawodem prestiżowym (cieszy się większym prestiżem niż zawód lekarza). Trudno jest się dostać na studia pedagogiczne w Finlandii. Nauczyciele mają obowiązek przechodzić regularne szkolenia, w całości finansowane przez państwo. Fińscy nauczyciele pracują cztery godziny dziennie, dwie godziny tygodniowo przeznaczają na rozwój zawodowy".

Może by tak polski minister edukacji, ale już nie Anna Zalewska, bo ta będzie brylować w Brukseli i kupować oryginalne maślane ciasteczka dla najmłodszego syna Joachima Brudzińskiego, zasiadł do stołu, niekoniecznie okrągłego, z najbardziej doświadczonymi nauczycielami i rozpoczął reformę polskiego szkolnictwa, aby skończyły się testy od pierwszej klasy podstawówki, a nauka w szkole zaczęła być dla uczniów przyjemnością, a nie katorgą



wtorek, 16 kwietnia 2019

Tragedia w Paryżu

   Wczoraj z niedowierzaniem patrzyłam w ekran telewizora, bo płonęła katedra Notre-Dame- symbol Paryża. Nikomu chyba nie przyszłoby do głowy, że ten cudowny zabytek sprzed stuleci może spłonąć.
   Oglądałam do późnej nocy, dopóki czerwona łuna nie ustąpiła. Okazało się, że ludzie z całego świata już zaczęli wpłacać pieniądze na odbudowę katedry, bo bez niej Paryż nie może istnieć.
   Byłam w Paryżu i zwiedzałam katedrę, którą byłam zachwycona, bo czegoś tak pięknego i monumentalnego wcześniej nie widziałam.  Po wyjściu z autokaru kolega zrobił mi zdjęcie na tle tej budowli, jednak obcięłam dół fotografii, bo oprócz mnie widać tam moje koleżanki i nie wiem, czy one życzyłyby sobie widnieć na moim blogu.


Nie jest to wejście główne, ale widać nad nim piękną rozetę, która na pewno uległa zniszczeniu podczas wczorajszego tragicznego pożaru.
   Wnętrze katedry zrobiło na wszystkich niesamowite wrażenie. Zwiedzałam ją z moim dyrektorem  szkoły i bez przerwy dzieliliśmy się uwagami, a także próbowaliśmy wspólnie tłumaczyć napisy. Dziwne, ale pomogła mi w tym dobra znajomość łaciny.
   Po wyjściu z katedry(głównym wyjściem) ze zdziwieniem patrzyłam na jakieś zawody młodzieży w jeździe na wrotkach i deskorolkach. W Polsce byłoby nie do pomyślenia, aby takie hałaśliwe zawody odbywały się przed jakimkolwiek kościołem.
   Dziś dowiedziałam się, że  mury katedry zostały uratowane, choć są w opłakanym stanie i miną dziesięciolecia, zanim uda się je odbudować.
   Wszelkie informacje na temat katedry można znaleźć w internecie, więc nie będę o nich pisać.

sobota, 13 kwietnia 2019

W Polsce są dobrzy i współczujący ludzie

   Ten post miałam napisać tydzień temu, ale jeszcze się wstrzymałam i dobrze zrobiłam.
   Lubię w piątki oglądać "Taniec z gwiazdami" i tę edycję też oglądam. Wśród "gwiazd" jest niewidoma biegaczka, Joanna Mazur, która tańczy z Janem Klimentem, wspaniałym czeskim tancerzem.
   W poprzednim tygodniu zobaczyliśmy, w jakich warunkach mieszka niepełnosprawna multimedalistka mistrzostw świata i Europy oraz uczestniczka Letnich Igrzysk Paraolimpijskich 2018 roku. Joanna musi biegać z przewodnikiem, bo inaczej nie dałaby rady biec po wyznaczonym torze, którego przecież nie widzi.
   Kobieta wcześnie straciła wzrok i mając czternaście lat przeprowadziła się do specjalistycznej szkoły dla niedowidzących i niewidzących. Zamieszkała w internacie, w którym mieszka do tej pory. Pokazała Janowi Klimentowi swój skromny pokoik, w którym jeszcze do niedawna mieszkała z dwiema koleżankami. W pomieszczeniu nie było toalety i prysznica, łazienka znajdowała się na korytarzu.
   I Jan Kliment, i jurorzy nie mogli uwierzyć, że tak zasłużona dla polskiego sportu paraolimpijka nie mieszka w godziwych warunkach. Iwona Pavlović się popłakała, zaś Andrzej Grabowski nie przebierał w słowach.
   Jeśli ktoś nie ogląda "Tańca z gwiazdami" , może o tym przeczytać TU, z tej strony pożyczyłam też poniższe zdjęcie, na którym widać piękną Joannę,  przyjmującą klucz do apartamentu w Krakowie od dewelopera Zbigniewa Jakubasa.


   Przez wszystkie  poprzednie odcinki z ciekawością oglądałam taniec Joanny, która nigdy nie widziała żadnego z tańców. Na parkiecie poruszała się wdzięcznie i rytmicznie, a przecież nie widziała swego partnera.  Za każdym razem jej taniec i ocena jurorów wywoływały  we mnie łzy.


   Przez ostatni tydzień Polacy zebrali 300 tysięcy złotych na polepszenie  warunków życia naszej niewidomej biegaczki. Jednak też odezwały się głosy potępienia, że Joanna się skarży na swój los, a przecież od instytucji sportowych otrzymuje pieniądze.
  Najbardziej zabolała mnie informacja, że Joanna w szkole była wyzywana przez kolegów, na dodatek rzucano jej pod nogi teczki, których nie widziała i się o nie potykała. Przypomniała mi się z dawnych czasów pewna Jola chorująca na łamliwość kości, po którą codziennie przychodziły koleżanki i prowadziły do szkoły, a potem odprowadzały do domu. Zawsze podczas przerwy zostawiałam Jolę z jakąś koleżanką w klasie, bo bałam się, że może się przewrócić. Jednak to były inne czasy i dzieci nie były tak okrutne.
   Jan Kliment powiedział piękne zdanie, że podoba mu się Polska, bo mieszkają tu dobrzy i współczujący ludzie, tacy jak krakowski przedsiębiorca.
   Życzę pani Joannie Mazur jak najdłuższego udziału w "Tańcu z gwiazdami", a po wakacjach zamieszkania w pięknym apartamencie ze słonecznym tarasem i wszelkimi wygodami. Myślę, że jeszcze długo będzie zdobywać medale dla Polski. 
 

niedziela, 7 kwietnia 2019

Krowy i tuczniki kontra nauczyciele

   Przed wyborami każda partia zabiega o głosy wyborców. Wczoraj w miejscowości Kadzidło odbyła się konwencja PiS-u, podczas której rolnicy z ust prezesa Kaczyńskiego dowiedzieli się, że dostaną "Najmniej 100 złotych od jednego tucznika i 500 zł od jednej krowy, ale może być więcej." Ciekawa jestem, jak się poczuli rodzice niepełnosprawnych dzieci i nauczyciele, którzy nie mogą wywalczyć pieniędzy.
Faktem jest, że te pieniądze pochodziłyby z funduszy Unii Europejskiej, bo i tak rolnicy je dostają. Zaczęłam się zastanawiać, czy na krowy i świnie te pieniądze przypadałyby co miesiąc, jak na dzieci, czy też jednorazowo. A co z pozostałymi zwierzętami, które również są w każdym gospodarstwie. W czym mają być gorsze owce, kozy, lamy, drób?
Dlaczego mają być faworyzowane jedynie krowy i świnie? 

Wczoraj w "Szkle kontaktowym" pani Katarzyna Kasia zwróciła uwagę na złe sformułowanie: "100 złotych od jednego tucznika i 500 złotych od jednej krowy". Gdyby się zastanowić, wychodzi na to, że krowa ma płacić rolnikowi 500 złotych, a tucznik 100 złotych. Ale nie ma się co czepiać, bo w ferworze przemówienia można takie lapsusy popełniać.
   Do 18 roku życia mieszkałam na wsi, moi rodzice zawsze mieli krowę i parkę świnek oraz trochę kur i faktem jest, że mama sprzedawała mleko sąsiadom, więc jak gdyby krowa na siebie zarabiała. To samo było ze świnkami, bo po uboju dawało się mięso czy wędliny sąsiadom, a z kolei gdy oni zabijali swe świnie, to oddawali nam mięso i wędliny.
   Nie wiem, czy PiS, który uważa się za partię wszystkich Polaków, a szczególnie za partię polskiej wsi, odbierze głosy PSL-owi- partii chłopskiej.
  Żałuję jedynie, że my, którzy przez okrągły rok dokarmiamy koty mieszkające na działkach, nie dostaniemy na nie ani grosza.


wtorek, 2 kwietnia 2019

Książki płoną na stosie w ...Polsce

   Wczoraj moja przyjaciółka z Poznania, z którą prawie codziennie rozmawiamy przez telefon, spytała mnie, czy palenie książek przed jednym z gdańskich kościołów to żart primaaprilisowy lub fake news. Podobnie zapytał mnie mój syn, któremu posłałam na GG linka z tą informacją: "Czy to nie żart z tymi książkami?"
   Bardzo bym chciała, aby to był tylko głupi żart, ale zostało to oficjalnie potwierdzone przez wiele stacji telewizyjnych.
   Na rozpalonym stosie znalazły się książki, które bardzo dobrze znam- "Harry Potter"  J.K. Rowling i "Zmierzch" Stephenie Meyer. Wszystkie części o Harrym przeczytałam, gdyż musiałam wiedzieć, dlaczego moje dziewczęta z ósmej klasy są tak zafascynowane przygodami młodego czarodzieja i jego kolegów. Książki pożyczała mi moja uczennica, ale musiałam po nie stać w kolejce, bo przede mną zawsze było kilka osób chętnych do czytania.
   Z kolei powieść "Zmierzch" i jej dalsze części wypożyczałam z osiedlowej biblioteki i czytaliśmy razem z mężem, ale też musiałam zapisywać się do kolejki chętnych. 
  
Gdy zostały sfilmowane przygody Harrego, tylko ja kilkakrotnie je oglądałam, zaś przygody wampirów i wilkołaków ze "Zmierzchu"oglądaliśmy razem z mężem. Żadne z nas nie wierzy w czary oraz różne nadprzyrodzone stwory i nikomu z nas nie przyszłoby do głowy, aby traktować je poważnie.
   Wszyscy w dzieciństwie czytaliśmy baśnie, w których roiło się od czarownic, czarodziejskich różdżek i chyba też nie wierzyliśmy w żadne dobre i złe zaklęcia. Nie wiem, czy jakieś dziecko wierzyło w Babę Jagę. Kto  z nas nie czytał baśni braci Grimm czy cudownych baśni Andersena oraz Charlesa Perraulta albo naszej "Sierotki Marysi"? Jeśli ktoś tego nie zna, to mu współczuję, bo wiele stracił. Przygody Harry'go Pottera oraz Belli i Edwarda to też baśnie, lecz dla starszych i tak trzeba je traktować.
   Dziwne, że Kościół nie zakazał czytania "Opowieści z Narnii", bo tam też roi się od dziwnych stworów i magii. Była to lektura mojej wnuczki, dlatego przeczytałam wszystkie części, a potem obejrzałam adaptację filmową.
   Oprócz książek  na kościelnym stosie znalazły się różne "talizmany" oraz figurki kojarzące się z innymi religiami niż katolicyzm. W portmonetce mam kilka takich talizmanów, przede wszystkim kamień mojego znaku zodiaku, dwie wycięte monety chińskie, egipski krzyż anch, a także figurkę św. Antoniego kupioną w sklepie Caritasu.
   Czy to mi w czymś pomaga? Nie mam pojęcia. Od razu dodam, że przeczytałam całą Biblię Tysiąclecia, którą mam na półce w mojej biblioteczce, jest to grube tomisko w czarnej oprawie. Do egzaminu z historii literatury powinnam przeczytać jedynie "Pieśń nad pieśniami" i  Ewangelię według św. Jana. Jednak przeczytałam całą Biblię, o czym na egzaminie dyskutowałam z moim profesorem, który mnie podziwiał.
   W takim razie nie miałabym czego dać księżom i ministrantom na spalenie, bo wszystko cenię i szanuję. Poza tym uczyłam się o indeksie ksiąg zakazanych oraz o paleniu książek w Niemczech w 1933 roku. Te dwa wydarzenia uważam za niechlubne w dziejach Europy. Przykre, że dołączyła do tego Polska.