czwartek, 14 lutego 2019

Pokłosie reformy edukacji

   22 lutego minionego roku w jednym z postów napisałam : "Rok szkolny 2019/20 dla zaczynających naukę licealistów będzie skrajnie trudny. Na ten poziom edukacji wejdzie wtedy podwójny rocznik, czyli równolegle uczniowie kończący stare gimnazja i nowe, ośmioklasowe podstawówki. Licea i technika oblegać może ponad 700 tysięcy uczniów - norma to o połowę mniej. Do tego, w równoległych klasach pierwszych, i dalej, młodzież uczyć się będzie czegoś zupełnie innego, różne będą też egzaminy maturalne.”
   Teraz, kilka miesięcy przed końcem roku, trwa piekło dla tych, którzy będą kończyć stare gimnazja i nowe ósme klasy podstawówki. Nauczyciele też szaleją, aby swych podopiecznych nauczyć jak najwięcej materiału. Bez przerwy różnego rodzaju klasówki, kartkówki czy sprawdziany. Zabiera się dzieciom ich dzieciństwo, bo co ambitniejsze spędzają cały czas na nauce.
   Niedawno czytałam list siódmoklasistki  do nauczycielki, w którym dziewczyna skarżyła się, że uczy się całymi dniami i nocami, bo ma tak dużo kartkówek."Tłumaczy też, dlaczego znalazła się w takiej sytuacji: ma tyle klasówek i kartkówek z innych przedmiotów, że o tej po prostu zapomniała. Zapewnia jednak, że przygotuje się na poprawę. Teraz nie mogła tego zrobić - “chyba bym padła, zanim bym się tego nauczyła” - pisze. Wyznaje także, że w ogóle nie rozumie zagadnienia ze sprawdzianu.

   Uczono mnie, że wszelkiego rodzaju sprawdziany mają być łatwiejsze niż to, co jest na lekcji, nie wolno też zadawać materiału do samodzielnego przygotowania, a potem robić z tego sprawdzian. Na dodatek przed sprawdzianem trzeba powtórzyć materiał. Jednak nie chcę się wymądrzać, bo nie jestem wykładowcą, choć mogłam być, ale nie chciałam.

   Teraz drugi przykład, jak ciężkie jest życie siódmoklasistów. Jedna z matek podała na Facebooku zadanie z matematyki, którego nie zdołały rozwiązać cztery osoby z tytułem magistra. Dla mnie nauki ścisłe to czarna magia, więc nie potrafiłabym nikomu pomóc, choć maturę z matematyki napisałam bez żadnych ściąg.

   Pamiętam, jak mój syn był w piątej klasie i nie skończył czytać "Anielki". Rano obudził się z wysoką temperaturą i musiałam zostawić go w domu. Gdy wróciłam z pracy, lektura była już przeczytana, a gorączka znikła.

   Pewien Krzyś, uczeń drugoroczny,  w siódmej klasie nie przeczytał "Pana Tadeusza" (wtedy epopeję omawiało się w całości) i nie mógł pisać pracy klasowej. Był to chłopak inteligentny, choć leniwy, więc kazałam mu napisać wypracowanie, dlaczego nie przeczytał "Pana Tadeusza". Napisał na ocenę dobrą. Chyba jeszcze mam Krzysia na naszej-klasie, bo darzył mnie ogromną sympatią.

   Córka największe problemy miała w gimnazjum, bo nie było dnia bez jakiegoś sprawdzianu. Nawet zaproponowałam nauczycielom, aby jakoś podzielili się tymi sprawdzianami, a przynajmniej nie powinno być w jednym dniu kilka sprawdzianów naraz.

   Nie może być tak, aby dziecko bez przerwy siedziało nad książkami i zeszytami. Naszego syna przed maturą mąż wygonił na boisko, aby pograł w piłkę i przestał myśleć o czekających egzaminach.

35 komentarzy:

  1. No nie jest łatwo, zarówno uczniom, jak i nauczycielom, nawet ciągłe zmiany listy lektur to też problem, bo biblioteki nie dostają funduszy na życzenie...
    Współczuję też rodzicom, którzy nie mogą swym dzieciom pomóc w żaden sposób.
    Z tych wszystkich powodów i nie tylko tak denerwuje wieczny i szeroki uśmiech minister Zalewskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jotko, wydaje mi się, że lektur jest za dużo, a najbardziej denerwuje mnie, że uczniowie czytają je w kawałkach, a nie w całości.
      Zapracowani rodzice albo nie potrafią, albo nie mają czasu, aby pomóc dzieciom w nauce, dlatego wydają mnóstwo pieniędzy na korepetycje.
      Minister Zalewska zostanie wyrzucona do Brukseli i może tam nie będzie szkodzić.

      Usuń
  2. Kolejne "wspaniałe efekty"naszej "dobrej zmiany". Wiele spraw było krytykowanych przed wprowadzeniem reformy. Były przewidziane. Niestety Pani Zalewska nie słuchała ich i twierdziła, że wszystko będzie dobrze, no i mamy , co mamy. Żal mi dzieci . Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gigo, minister Zalewska tylko udawała, że konsultuje się z rodzicami i nauczycielami, a w rzeczywistości robiła to, co jej odgórnie przykazano.
      Ta reforma lub jak mówią niektórzy- "deforma", była robiona na wariackich papierach i mamy taki efekt, że dzieci są przemęczone, a na dodatek nie ma dla nich miejsc w wymarzonych szkołach.
      Serdeczności.

      Usuń
  3. "Lepsze jest wrogiem dobrego" - to stare, mądre przysłowie. Za czasów mojej młodości, a więc ponad 40 lat temu, programy były mądrze opracowane, sprawdzone. Tak więc to, czego nas nauczono, starczyło na całe dorosłe życie. Do dziś pamiętam wiele z tamtych lat i często wnuki z niedowierzaniem dziwiły się temu. Potem zaczęto eksperymentować, aż doszło do totalnych knotów. Efekt ? Poziom nauczania spada, nie radzą sobie nauczyciele, nie radzi młodzież. Wszyscy sfrustrowani, znerwicowani. Depresje i samobójstwa zdarzają się coraz częściej. Niczego dobrego to nie wróży.
    Pozdrawiam Aniu droga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anulko, za naszych czasów programy nauczania opracowywali fachowcy, teraz może opracować każdy, a kolega mu podpisać i dać pochlebną recenzję.
      Pamiętam, że w piątej klasie geografię świata miałam w małym paluszku, znałam każde jezioro, każde pasmo górskie, a nawet każdy szczyt. Uwielbiałam historię Polski i, oczywiście, język polski, a nawet rosyjski.
      Nie przypominam sobie, aby jakiś nauczyciel nas gnębił sprawdzianami.
      Najwyższy czas odciążyć nasze dzieci.
      Gorąco pozdrawiam, droga Anulko.

      Usuń
  4. Czasami zastanawiam się czym kierują się ludzie w rządzie dokonujący tego typu przewrotów, bo na pewno nie dobrem odbiorców wszelkich reform. Ok. ośmioklasowa podstawówka może i byłaby dobra, gdyby podstawa programowa była od czwartej klasy prowadzona, a nie że dzieciaki najpierw idą starym programem przeznaczonym dla sześcioklasowej szkoły podstawowej, a potem nagle napisany jest nowy program na dwa lata, skupiający w sobie trzy lata gimnazjum.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino, tak to jest, gdy za reformę zabierają się ludzie nieznający się na nauczaniu.
      Moja szkoła była swego czasu jedną z 19 eksperymentalnych szkół w Polsce, czyli najpierw eksperyment na wybranych klasach, a potem wprowadzenie programu do szkół.
      Szkoda mi dzieci.
      Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
  5. No cóż, "dobra zmiana" nie liczy się z nikim a swoje błędy zwala na PO. Wg Pani zalewskiej wszystko jest okey. Niestety, dzieci są przemęczone i znerwicowane ciągłymi sprawdzianami.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łucjo, wszyscy obecni ministrowie, łącznie z premierem, zwalają wszelkie swoje niedoróbki na poprzednią koalicję rządzącą.
      Minister Zalewska zabrała dzieciom dzieciństwo, bo wymyśliła zbędną reformę.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  6. To, że dziecko dużo się uczy, by podołać wymogom nauczyciela, nie oznacza że równie dużo umie. Przed wojną opracowany był model edukacji moim zdaniem doskonały, bo elitę intelektualna na niej wyuczoną mieliśmy wspaniałą. Nie wiem czemu nikt nie spróbuje sięgnąć do tamtych wzorców zastępując grekę czy łacinę współczesnymi przedmiotami(informatyka, zarządzanie). Niestety wielu ministrów wybiera się na podstawie "oddania partii", a nie posiadanych kwalifikacji. Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwono, właściwie to edukację przedwojenną znam tylko z "Szatana z siódmej klasy' i niewiele mogę o niej powiedzieć. Jednak masz rację, że elita intelektualna miała wszechstronne wykształcenie.
      Nie może być tak, że jakiś nauczyciel opracuje podstawy programowe, a jeszcze inny podręcznik. Nad tym musi pracować zespół wykształconych i doświadczonych ludzi. Poza tym musi być ciągłość nauczania i korelacja różnych przedmiotów.
      Partia rządząca powinna mieć w sprawie edukacji najmniej do powiedzenia.
      Pozdrawiam w piękny dzień.

      Usuń
  7. Dorzucę, że pani Zalewska to osoba niezmiernie i niezmiennie zadowolona z własnych poczynań. Szkoda, że działa to tylko w jedną stronę.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anulko, minister Zalewska nie dość, że uważa się za ósmy cud świata, to jeszcze za znawczynię edukacji. Nie zdaje sobie sprawy, ile szkody wyrządziła polskiej oświacie.
      Ciekawe, kto to zdoła naprawić.
      Serdeczności.

      Usuń
  8. Szczęśliwie moich wnuczek obecny galimatias nie dotknie tak bardzo boleśnie, bo jedna jest w klasie maturalnej, a druga w szóstej, ale szczerze współczuję dzieciom, rodzicom i nauczycielom tego nieszczęsnego podwójnego rocznika. Za ten bałagan Zalewska powinna stanąć przed sądem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masko, mam tylko jedną wnuczkę, ale ta jest już studentką dwóch kierunków, więc reforma minister Zalewskiej jej nie dotknie.
      Zalewska twierdzi, że dla każdego dziecka znajdzie się miejsce, tylko nie dodaje, że nie w wymarzonej szkole i nie w rodzinnym mieście.
      Od czwartej klasy szkoły podstawowej dojeżdżałam 8 lat do szkół w mieście, więc wiem, jaka to katorga.
      Teraz Zalewska ucieka do PE, ale może kiedyś sprawiedliwość ją dosięgnie.

      Usuń
  9. To ja się tu akurat pod maskąkropką2 wpisuję - bo mój starszy wnuk jest w ósmej klasie szkoły podstawowej.... Ile on się musi uczyć i jaki jest na okrągło zestresowany to lepiej nie mówić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stokrotko, życzę Twojemu wnukowi, aby dostał się do wymarzonej szkoły ponadpodstawowej.

      Usuń
  10. Witaj w tą słoneczną niedzielę Aniu
    Za oknem zrobiło się już jaśniej, radośniej. Aż chce się wyjść na spacer.
    Jednak uczniowie nie mają dużo czasu nie tylko na takie przyjemności. Moich bratanków na szczęście ominął taki podwójny rocznik, ale i tak mają wiele zajęć szkolnych. Od rana do wieczora nie ma ich w domu, bo są w szkole. Obowiązkowy basen w niektóre dni wypada już o 6.30, a potem wieczorem nie ma już na nic siły.
    A ja pamiętam, że gdy byłam w ich wieku, to miałam czas na popołudniowe dodatkowe zajęcia lub spotkania z innymi. Teraz to .... Świata jednak nie zmienimy
    Życzę Ci wielu słonecznych promyków, radości z coraz dłuższego dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ismeno, u mnie jest w tej chwili 14 stopni ciepła, piękne, bezchmurne niebo i słyszę ćwierkanie jakichś ptasząt. Mąż wybiera się na działkę, aby nakarmić koty.
      Nie wyobrażam sobie basenu o godz. 6,30, przecież po powrocie dzieci będą zamęczone i nie w głowie będzie im nauka.
      Ja nie miałam zbyt wiele czasu na życie towarzyskie, bo musiałam dojeżdżać pociągiem do szkoły i zazdrościłam tym, którzy mieli szkołę na sąsiedniej ulicy.
      Codziennie sprawdzam, o ile już dzień jest dłuższy. Dziś o 2 godziny i 20 minut!
      Cieplutko pozdrawiam.

      Usuń
    2. Witaj Anno
      Jak zawsze dziękuję, za dobre słowo, które u mnie zostawiłaś.
      Masz rację, warto zawsze być sobą i taka staram się być. Nikt mnie nie zmieni na siłę Jednak jak wiesz są chwile, kiedy trzeba założyć maskę. Gdybym tego nie robiła, to zraziłabym do siebie wszystkich, których kocham, lubię. Oni także to robią. Inaczej wszyscy bylibyśmy samotnymi osobami, tylko czasem mijającymi się na ścieżkach życia. No, chyba, że ktoś to lubi. A zmieniać się nie mam zamiaru.
      Masz rację, basen o 6.30 robił swoje. Gdy przychodziłam do niego popołudniu, aby pomóc mu w jednym przedmiocie, to ziewał i był zmęczony. Ale to był jedyny dzień kiedy miał czas popołudniu.
      Teraz i ja czekam na wiece słońca i dłuższy, cieplejszy dzień. Przez ten pospiech, brak czasu i smog dookoła dopadło mnie zmęczenie i nie mogę sobie z nim poradzić. Mam nadzieję, że Twoje dni biegną spokojniejszym tempem i masz więcej czasu dla siebie.
      Śnij wiosenny wiatr i krokusy na zielonej górskiej polanie

      Usuń
    3. Ismeno, kiedyś na blogu Onetu pisałam o blogowych maskach, bo nikt z nas nie pisze wszystkiego o sobie, zresztą po co. Piszemy tyle, ile chcemy i tak, jak chcemy.
      Myślę, że dziś miałaś słońce i ciepło. Na naszej działce zaczynają kwitnąć wiosenne kwiaty, z czego się niesamowicie cieszę. Do piątku ma być piękna pogoda- prawie wiosenna.
      Serdeczności.

      Usuń
  11. Mógłbym oczywiście napisać, że mam to już za sobą i niech teraz martwią się inni, ale generalnie mamy już od wielu lat do czynienia z powolną (dzisiaj trochę szybszą) degradacją systemu oświaty. Trudno mi się odnieść do przedmiotów przyrodniczych, ścisłych (matematyka), bo nie jestem w nich specjalistą, natomiast jeśli chodzi o literaturę, język ojczysty, czy szeroko rozumianą humanistykę, to moja wizja kształcenia (i wychowania, bo to idzie w parze) jest znacząco odmienna od tego, co proponują nam obecnie zawiadujący oświatą. Zapewne jedną z ważnych przyczyn degradujących poziom nauczania jest to, iż w dobie cywilizacji obrazkowej, telefonów komórkowych i komputerów nie ma czasu na kompleksowe podejście do, chociażby literatury rodzimej bądź obcej. Określiłbym w taki oto sposób, odwołując się do porównania z zawodem lekarza - współczesny człowiek jest lekarzem jednej specjalizacji, co oznacza, że potrafi wyleczyć pacjenta z jednej choroby, nie zaś z wielu innych; dzisiejszy maturzysta także zdobywa wiedzę w sposób ograniczony, dostosowany do zmieniających się wymogów programowych, do szablonu odpowiedzi określonych w zadaniach egzaminacyjnych, a wcześniej w sprawdzianach testowych, "kartkówkach", itp. . Właściwie w ostatnich czasach zrezygnowano w szkołach z ustnych wypowiedzi (zbyt wiele zajmują czasu), a dawne klasówki realizowane przez uczniów w formie wypracowań zamieniają się w testy sprawdzające najogólniejszą wiedzę uczniów. Prawdę powiedziawszy godzin przeznaczonych na język ojczysty i literaturę jest zbyt mało (kłania się w tym miejscu religia, której, jak w piosence Młynarskiego "W Polskę idziemy", chyba jak tej wódki, nigdy nie zabraknie), a uczeń z tego powodu zdany jest poniekąd tylko na siebie, zwłaszcza ten, który styka się z ambitniejszym nauczycielem chcącym, mimo wszystko, przekazać uczniom cokolwiek pełniejszą wiedzę. Jeśli do tego dodamy politykę wkraczającą w brudnych buciorach do szkół, szatańskie wręcz pomysły nie tylko samej pani minister, ale chyba przede wszystkim jej doradców i doradców tychże doradców, to aż żal patrzeć na to, co się obecnie dzieje w szkołach, a żal również uczniów przygotowywanych nie do bycia oczytanym inteligentnymi młodymi ludźmi, wrażliwymi i otwartymi na świat, wychowywanymi pośrednio także za pośrednictwem jakże licznie występujących w literaturze wzorców do naśladowania, a przygotowywanych do zaliczenia egzaminu, do zdobycia określonej liczby punktów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andrzeju, nie mogę zrozumieć, e większość lektur poznaje się i omawia we fragmentach, które są w podręcznikach. W liceum czytałam wszystkie cztery części "Chłopów" i jakoś krzywda mi się nie stała. Na dodatek na maturze pisałam wypracowanie z tej lektury.
      Większość lektur została sfilmowana, więc uczeń zamiast czytać, ogląda film. Zawsze po omówieniu "Krzyżaków" wyświetlałam uczniom rewelacyjny film Forda. To samo z "Zemstą"- przypomnę, że uczniowie oglądali po omówieniu lektury!
      Nasza młodzież nie jest oczytana i to jest przykre.
      Testy zabiły wszystko. Jeśli ma się do dyspozycji odpowiedź a,b,c lub d, to zawsze jakoś uda się zdobyć minimalną ilość punktów, bo to wynika chyba z rachunku prawdopodobieństwa.
      Kiedyś na Onecie rozwiązywałam dla żartu jakiś quiz z dziedziny, na której absolutnie się nie znam i udało mi się zdobyć ponad 1/3 punktów.

      Usuń
  12. Myślę, że ta zarysowana przeze mnie w największym skrócie tendencja degradacji humanistycznego nauczania dotyczy nie tylko naszego systemu edukacji, chociaż z pewnością przodujemy w Europie pod względem ilości zmian dokonujących się z roku na rok, zmian, które podyktowane są jakimiś szalonymi wizjami reformowania edukacji, tak jakby wartością nadrzędną były same zmiany, tak jakby urzędnicy "na górze" wprowadzając je w sposób apodyktyczny, czynili to po to, aby móc się przed ministrem wykazać jakąkolwiek pracą, setkami i tysiącami zapisanych kartek papieru, albo też realizują polityczne aspiracje swego przełożonego. W efekcie tych zmian nauczyciele miast nauczać zajmują się tworzeniem makulatury, uczeń ginie w zawiłościach systemu, jest przeciążony pracą, ale chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczyna myśleć niesamodzielnie lub też zniechęca się, widząc, że sam nie podoła zadaniom wyznaczonym przez będącego w ciągłym niedoczasie w realizacji programu nauczyciela.
    I jeszcze na zakończenie taki autentyczny przykład, tym razem z matematyki. Spostrzegłem (na przykładzie edukacji mojej córki), że bywają, i to często, nauczyciele, którzy na lekcji rozwiązują sami, bądź też z uczniami, zadania łatwiejsze, natomiast te trudniejsze, wymagające więcej czasu i pewnych jednak umiejętności, zadają uczniom jako pracę domową do domu. Wydaje się, że powinno być inaczej - w końcu to w szkole powinna się odbywać nauka; prace domowe zaś, jeśli już są zadawane, powinny raczej służyć ćwiczeniu zadań opanowanych już przez uczniów w szkole - tak uważam. W innym wypadku trafiając na trudność, w pokonaniu której nie pomogą np. rodzice, uczeń stanie przed wyborami: 1) machnąć ręką i przyjść na lekcję nieprzygotowanym; 2) wyszukać w internecie odpowiedź; 3) spisać zadanie od kolegi..... trochę za bardzo rozpisałem.... administrator nie przyjął tekstu w "jednym kawałku" :-) ..... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie byłam biurokratką i nie wypełniałam ton papierków, których i tak nikt nie czytał, wystarczy, że były. Zawsze mówiłam, że szkoda lasów.
      To, czego nauczyciele nie zdążą zrobić na lekcjach, uczniowie muszą samo nadrabiać w domu, a to jest paranoja.
      Pamiętam, że moja córka miała tylko jedna lekcję poświęconą na omówienie "Kordiana" i bałam się, że może temat z "Kordiana" będzie na maturze. Na szczęście nie był.
      Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
  13. Niestety każda reforma, nawet najlepsza, to rewolucja w oświacie. To samo było jak wprowadzali gimnazja. Mi się to rozwiązanie nigdy nie podobało, bo widziałam na mojej córce, że to się zupełnie nie sprawdza. Gdybym miała dzieci w wieku szkolnym, cieszyłabym się, że wszystko wraca do normalności.

    To samo ze studiami, przecież ten licencjat to poroniony pomysł. To powinno być tak: kończysz studia, ale nie bronisz tytułu - masz licencjat, bronisz tytuł - jesteś mgr lub mgr inż. Znowu widzę to na swojej córce. Musieli okroić kierunek z 4 lub 5 do trzech lat i teraz te studia nie mają żadnej logiki. Z kolei na większości magisterek ludzie się nudzą, bo przerabiają to co na licencjacie. Widać, że na większości kierunków nie mieli pojęcia jak materiał z pięciu lat wcisnąć na trzy.

    Jeśli chodzi o Twoje przykłady dzieci, które się stresują, bo nie nadążają. Cóż, zawsze tak było. Dzieje się tak dlatego, że materiał jest przeładowany. Teraz już rzadko rozmawiam ze Stanami, ale przez pierwsze lata od czasu kiedy miałam internet korzystałam z programu ICQ. Polaków tam było jak na lekarstwo, jeśli w ogóle to tylko Polonia. Większość moich rozmówców, to byli Amerykanie i Niemcy. Często rozmawialiśmy o pracy i edukacji w naszych krajach, na zasadzie porównawczej. Wtedy jeszcze nie było w Polsce tego systemu maturalnego, co teraz (wzorowanego właśnie na rozwiązaniach zachodnich) - procentowego. Na studiach system kształcenia był taki jak w podstawówkach i w średnich szkołach (sztywny plan dnia na każdy dzień), teraz na szczęście studenci mogą wybrać sobie zajęcia i wykładowcę, jak im pasuje. Każdy przedmiot i fakultet są punktowane, a zbiorcza suma punktów do uzyskania jest podawana na początku każdego semestru, więc trzeba sobie wybrać tyle zajęć, aby zaliczyć wymagany pułap wiedzy. Do czego zmierzam, z jednej strony w szkolnictwie wyższym dziś jest łatwiej jak za moich czasów (i Twoich Aniu pewnie też). Z drugiej wykładowcom akademickim zbyt popuścili cugle, a ci podlecieli w przestworza. Część zajęć jest po prostu idiotyczna, a wymaganie takie jakby istniał tylko ten jeden przedmiot (wykład, fakultet). Nikt nad tym nie panuje. Dziś chemik chemikowi, fizyk fizykowi, polonista poloniście ... nie są równi, bo choć kończyli tą samą uczelnię w tym samym roku, wychodzą z różnym poziomem i zakresem wiedzy. To mi się nie podoba. Z kolei w szkołach podstawowych i średnich dzieci w Polsce często uczą się tego, co na Zachodzie odpowiednio w szkole średniej i na wyższych studiach. To wylewanie dziecka z kąpielą. Nie od dziś wiadomo, że zostaje w głowie ta wiedza, która została odpowiednio ugruntowana. Jeżeli coś odbywa się na zasadzie "zakuć, zdać, zapomnieć", to potem mamy takich specjalistów i fachowców jakich mamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dandi, też nie byłam zadowolona z wprowadzenia gimnazjów, ale nic na to nie mogliśmy poradzić, bo zarządzono odgórnie i nikt nie pytał nauczycieli o zgodę.
      W podstawówkach zniszczono gabinety przedmiotowe, które teraz trzeba urządzać od nowa.
      Rodzicom się zdaje, że obecne podstawówki ośmioklasowe będą takie jak za ich czasów. Nic bardziej mylnego, bo to już nie takie same dzieci, jakie były kiedyś.
      Moja wnuczka studiuje na naszym uniwersytecie dwa kierunki: anglistykę i prawo, na razie daje sobie radę, bo wiele przedmiotów się dubluje. Jednak nie wiem, jak będzie na dalszych latach.
      Nie uważam, że wszystko, co jest na Zachodzie, jest najlepsze.

      Usuń
  14. Moje wnuki idą jeszcze starym programem licealnym. Przyjechały po 15 latach pobytu w Anglii, są angielskimi obywatelami. Nie chcę pisać o ich zmaganiach w szkole. Chcę tylko powiedzieć, że oboje są w głębokiej depresji leczeni przez psychiatrę. Szkoły nie są przygotowane na powrót dzieci zza granicy, nie ma programu wyrównawczego, a co najgorsze moje wnuki były dyskryminowane, wyśmiewane przy tablicy, nikt nimi się nie przejmował, wręcz dokuczano im i to nauczyciele, szczególnie uczący j.angielskiego. Różne są sytuacje w życiu, musieli wrócić. Teraz wróci takich dzieci masa, a szkolnictwo nie jest przygotowane na ich przyjęcie. Wprowadza się zmiany, tak jakby poprzedni system był zły...A czy był zły? Nie!
    Wiesz Aniu, Twój blog jest bardzo ciekawy, ale zawsze się zdenerwuję, bo poruszasz sprawy z działalności naszego państwa, takie jakbyśmy miel samych niedorozwiniętych na wysokich stołkach. Cała ta ich działalność mnie boli!
    Ciepło pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pawanno, uczyłam pewnego Grzesia, który wrócił z Anglii do siódmej klasy. Chłopak nie miał żadnych problemów z nauczycielami i kolegami.
      Czytałam jego opinię z angielskiej szkoły i podobało mi się, że nauczyciele angielscy wynajdowali same pozytywy, co u nas się nie zdarza.
      Chyba nikt w ministerstwie nie przewidział, że do polskich szkół wrócą uczniowie zza granicy i nie dał wytycznych. Jednak nauczyciele i wychowawca sami powinni wiedzieć, jak postępować z takimi dziećmi.
      Bardzo interesuje się polityką i wiele wiem na jej temat, piszę samą prawdę, niczego nie zmyślam. Też mnie boli, co teraz dzieje się w naszej ojczyźnie.
      Bardzo często nie poruszam wielu tematów, bo nie chcę, aby zlikwidowano mego bloga.
      Serdeczności.

      Usuń
  15. Nauczyciel pracuje 18 godzin, a uczeń 35 – ostatnio usłyszałem takie porównanie.
    Od zawsze uważam, że szkoła powinna być nastawiona na projekty, doświadczenia, pracę w terenie, samodzielne poszukiwanie wiedzy pod kierunkiem nauczyciela, a w Polsce nadal jest jak w XIX w.: ławka i tablica. Dobrze, że chociaż kredę zastąpiono markerami :) Ciągłe sprawdziany, testy, kartkówki wnoszą niewiele, są szybko zapominane. A chęć wyjścia na całodniowe warsztaty skutkuje pytaniem dyrektora: "Czy zdąży się zrealizować godziny i program nauczania". Smutne to, zmian na lepsze jednak brak. Pozdrawiam miło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbyszku, tylko nauczyciele i ich rodziny wiedzą, ile naprawdę pracuje nauczyciel.
      Nasze nauczanie faktycznie opiera się na tablicy i kredzie (markerem nie lubiłam pisać).
      To prawda, że uczeń uczy się tylko do sprawdzianu, a po otrzymaniu oceny natychmiast wyrzuca tę wiedzę z pamięci, bo musi wkuć nową wiedzę do kolejnego sprawdzianu.
      Nauka już dawno przestała być przyjemnością dla uczniów i chyba też dla nauczycieli. Nauczyciel musi się trzymać programu i drżeć, czy uczniowie dobrze wypadną na testach.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  16. Ech... przyznam że nie zazdroszczę...
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, masz własne dzieci i nie wiesz, co je czeka w przyszłości.
      Pozdrawiam również znad filiżanki z resztkami kawy.

      Usuń
  17. Cieszę się, że syn już dorosły, wnuków jeszcze nie mam więc póki co problem nauczania znam tylko z opowieści i ze słuchu;-) Już tylko to, co słyszę powoduje, że współczuję uczniom i ich rodzicom. Minister Zalewskiej życzę, by dostała się do PE. Wszyscy na tym skorzystamy. Wszyscy w kraju oczywiście.

    OdpowiedzUsuń