W wielu postach na Onecie pisałam o mojej pracy w ZHP. W harcerstwie
znalazłam się przypadkowo, bo jako dziecko nie należałam wcześniej do tej
organizacji. Jednak w Studium Nauczycielskim odbyłam kurs, po którym mogłam być
instruktorką.
Najpiękniejsze w harcerstwie są wyjazdy na obozy. Każdy organizowaliśmy nad
jakimś jeziorem, bo jezior
ci u nas pod dostatkiem, choć nie są blisko mojej miejscowości.
Nigdy sama nie organizowałam wyjazdu na obóz, bo to zbyt kłopotliwe, ale za to urządzałam biwaki harcerzom i uczniom z mojej klasy. Pierwszy
obóz, na który pojechałam, zorganizowały dwa szczepy- nasz i zaprzyjaźnionej
szkoły. Razem było około 200 harcerzy.
Komendantem obozu był Jurek, szczepowy z tamtej szkoły, nauczyciel
plastyki. Obóz nosił nazwę „Świat Przyjaźni”, każda drużyna miała nazwę jednego
państwa, a każdy zastęp- nazwę związaną z tym państwem.
Jurek dobrał na wyjazd instruktorów- uczniów ze szkół średnich,
którzy przysposobili teren i wcześniej rozbili namioty, a także przygotowali
kuchnię, stołówkę, namiot sanitarny i latryny.
Dzień na obozie zaczynał się od pobudki granej przez oboźnego na trąbce.
Dźwięk był tak fałszywy, że harcerze od razu zrywali się na równe nogi. Potem
mycie w jeziorze, następnie śniadanie i apel poranny. Bardzo mi się podobało,
gdy jako drużynowa stawałam do raportu i meldowałam: „Czuwaj druhu komendancie,
drużynowa przewodnik Anna …zgłasza drużynę… do raportu. Stan 25 druhów, wszyscy
obecni.”
Po
apelu było mnóstwo zajęć, a wieczorem ognisko. Cudowna chwila, …ciemno, …komendant
rozpala ognisko, obowiązkowo jedną zapałką, potem pieśń „Płonie ognisko i
szumią knieje” i gawęda komendanta. A potem śpiewy, występy, np. inscenizacja
jakichś książek.
Moja drużyna przedstawiała scenę ślubowania Zbyszka z Bogdańca oraz
pojedynek Zbyszka z Rotgierem. Inna drużyna- przygody Jacka i Placka z powieści
Kornela Makuszyńskiego. Przez cały dzień druhowie i druhenki szykowali
kostiumy, tarcze, miecze, pisali role, uczyli się do występu.
A potem znów pieśń „Już do odwrotu głos trąbki wzywa” i apel wieczorny.
Przed snem wspólna pieśń „Dobranoc, dobranoc, dobranoc, druhenko ma, druhenko
ma” i „Słoneczko już gasi złoty blask, za chwilę niebo błyśnie czarem gwiazd.
Dobranoc już”.
Czyż to nie cudowne? Obóz rozbity był w lesie iglastym, pogoda dopisała,
czasami nawet panował niesamowity upał. Wtedy świerki pachniały żywicą, aż w
nosie kręciło.
Codziennie druhowie kąpali się w jeziorze. Podczas kąpieli obowiązywał
niesamowity reżim, bo przecież odpowiadaliśmy za zdrowie i życie powierzonych
nam dzieci. Ratownik Olek nie dopuszczał do żadnych ekscesów, kto się nie
podporządkował, wychodził z wody. Kąpielisko było oznaczone, ogrodzone
zrobionymi przez nas pomostami. Nie wolno było podtapiać kolegów, bez potrzeby
krzyczeć: ”Ratunku!”.
Na drugiej stronie jeziora była jakaś kolonia. Gdy widziałam brak dyscypliny
tamtych dzieci i ich opiekunów, to trafiał mnie szlag. U nas wszystko było jak
w zegarku, dyscyplina, porządek, …a tam…
Ten obóz nauczył mnie odpowiedzialności za dzieci. Jestem dumna, że nigdy
żadne dziecko będące pod moją opieką nie ucierpiało. Wszystkie oddawałam
rodzicom w całości- szczęśliwe, wypoczęte i brudne…
Czuwaj, wszystkim druhom!
Aha, w ZHP dosłużyłam się stopnia podharcmistrza.